Być w relacji z dzieckiem czyli jak być (nie)perfekcyjnym rodzicem?

Staramy się, pędzimy za różnymi rzeczami, chcemy dać naszym dzieciom wszystko co najlepsze. Gonimy za niemożliwym, chcemy je uszczęśliwiać i spełniać wszystkie potrzeby. To czego dzieci potrzebują, tak w głębi serca, to coś co możemy im dać każdego dnia…te chwile uważnej obecności, kiedy nasze myśli, uczucia, słowa, a może czułe, milczące spojrzenia skupiają się tylko na tym, co dzieje się w chwili obecnej. Widzimy uśmiech, odczuwamy ciepło przytulonego do nas dziecka, czujemy zapach włosów, głaszczemy, śmiejemy się i jesteśmy blisko. Ot co. Tylko tyle i aż tyle. Myślę, że gdybyśmy z pełną świadomością doświadczali takich kontaktów każdego dnia nasze relacje z dziećmi byłyby bardziej satysfakcjonujące zarówno dla nich jak i dla nas samych. Bycie z nimi, takie po prostu odczuwanie, bez oczekiwań i planów, umożliwia dialog. Pokazujemy w ten sposób „Jesteś dla mnie ważny. Jesteś dla mnie ważna”.

Nasze gesty są warte dużo więcej niż słowa. Możemy zapewniać dziecko o tym, że widzimy jak wiele potrafi, jaki jest samodzielny i jacy jesteśmy z niego dumni. ALE jeśli nasza postawa ciała i nasze gesty, skrzywione w grymasie usta, ciągłe westchnięcia mówią coś zgoła innego dziecko bardziej „zawierzy” temu co widzi, a nie temu co usłyszy. Taka już nasz natura. Jesteśmy skłonni bardziej wierzyć mowie ciała, która jest często od nasz niezależna, niż naszym wypowiedziom, które możemy zaplanować, przemyśleć. 

Dlaczego piszę o byciu nieperfekcyjnym rodzicem? Ponieważ perfekcja ma to do siebie, że lubi planować, być przygotowana, dobrze postrzegana, ułożona, sprosta każdemu zadaniu i w każdych okolicznościach. Czego nie lubi? Popełniania błędów, proszenia o pomoc, przepraszania, braku działania. Natomiast kontakt z dzieckiem, uważny kontakt, nie zawiera tych cech. Często bywa spontaniczny, czasem wymaga bałaganu, wymaga dystansu do siebie, popełniania błędów, wybaczania sobie, czasem przyjęcia porażki. Nie ma miejsca na dokładny plan i przemyślenie wszystkich opcji.

Czasem jest nawet brakiem działania. Jest „tu i teraz”. Nie trzeba wiele, czasem prawie nic. Niekiedy jednak wymaga bycia z trudnymi emocjami dziecka chociażby w przestrzeni publicznej. Jeśli przejmie nad nami władzę perfekcjonizm, to on nałoży na nasz odpowiedzialność, przypomni o dobrym wizerunku i po kontakcie z dzieckiem pozostaną gruzy. To nasze potrzeby perfekcjonistyczne będą na wierzchu, nie dziecka i nie nasze wspólne.

Rodzic, który dąży do perfekcji to nie jest zły rodzic. Miejmy tego pełną świadomość, że na nasze działania wpływa wiele czynników, łącznie z temperamentem i tym czego doświadczyliśmy z ważnymi dla nas osobami. Niekiedy ten perfekcjonizm to nasz mechanizm obronny. Przez lata możemy nie zauważać, że to co wydaje się dla nasz dobre, to co wydaje się nas chronić i wzmacniać może być źródłem naszego dyskomfortu, a czasem wręcz cierpienia.

W tym miejscu chciałabym się z Wami podzielić pewnym przydałem z życia wziętym. Pewna kochająca mama próbowała połączyć bardzo angażującą pracę zawodową z wychowywaniem dzieci, tworzeniem dobrego związku małżeńskiego oraz realizowaniem swojej pasji. Mimo, iż praca zajmowała jej dużą cześć czasu, robiła wszystko, żeby w miarę równo podzielić pozostałą część między dzieci, męża i swoje zainteresowania. Przez długi czas jakoś dawała radę (tak się jej przynajmniej wydawało). W pewnym momencie zaczęły się nieco psuć jej relacje z dziećmi. Stały się marudne, zniechęcone, często wybuchały złością. Mama pomyślała „pewnie poświęcam im zbyt mało czasu”. Tak więc postanowiła „wydziergać” ze swojego zaplanowanego dnia jeszcze kilka chwil na zabawy z dziećmi.

Pewnego razu jednak doświadczyła czegoś co zupełnie zmieniło jej myślenie. Bawiła się ze swoimi dziećmi, totalnie zmęczona, ale jak to ona „musiała dać radę”. W pewnym momencie jedno z jej dzieci wykrzyknęło „Ty wcale nie chcesz się z nami bawić. Tylko udajesz, że chcesz”. To było jak uderzenie młotem. Popatrzyła na sytuację z perspektywy dziecka. Była tam, tak fizycznie była z dziećmi, ale jej myśli wciąż krążyły wokół innych tematów. Tak  w głębi serca, zerkając od czasu do czasu na zegarek, zastanawiała się kiedy będzie mogła dzieci położyć spać. Nie było tam emocjonalnego, żywego kontaktu. Była jedynie fizyczna obecność osoby. To zdecydowanie za mało. 

Tak na dobrą sprawę to właśnie relacja z dzieckiem uświadomiła tej mamie, że to co wydawało się być źródłem energii i dobrostanu paradoksalnie było źródłem stresu. Dlaczego? Ponieważ miała nawyk działania i robienia wielu rzeczy naraz; bycia w stałym zaangażowaniu, stawania na wysokości zadania. Ale dlaczego? Dlaczego zapełniała swój czas wieloma aktywnościami, dlaczego przez jej głowę przelatywało tysiąc myśli i pomysłów; czemu nie miała w sobie spokoju i przyzwolenia na odpoczynek i bycie „tu i teraz”? To są ważne pytania, na które nie łatwo przychodzą odpowiedzi. Czasem ta trudność związana jest z tym, że pozwolenie sobie na zwolnienie tempa daje przestrzeń na pojawienie się emocji i potrzeb, których nie chcemy zauważać. Przyjrzenie się temu, co ważne czasem może powodować zmiany oraz dostrzeżenie obszarów do pracy lub po prostu pojawienie się trudnych uczyć na które nie zawsze jesteśmy gotowi.

Zachęcam Was do zadania sobie pytania „Czego, będąc dzieckiem, najbardziej oczekiwałem od rodziców? Zastanówmy się nad tym przez minutę lub dwie i zobaczmy, jakie słowa i obrazy pojawią się w świadomości…”

Nie wiem jakie znajdziecie odpowiedzi, ale zapewniam, że nie będzie tam wzmianki o perfekcjonizmie.

Przeczytaj także: Co ma wspólnego samodzielność z przekonaniami, mózgiem bijącym na alarm i pochylnią?

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *