Co ma wspólnego samodzielność z przekonaniami, mózgiem bijącym na alarm i pochylnią?

Pośpieszamy, popędzamy, wyręczamy, myślimy za dzieci, dajemy szybkie antidotum na lęk, smutek i zniechęcenie. Czy w ten sposób uczymy je myśleć samodzielnie?

Chcemy, aby nasze dzieci były odważne, żeby śmiało stawiały czoła wyzwaniom. Chcemy mieć pewność, że wyrosną na ludzi zaradnych, pełnych wiary w siebie i własne możliwości.  Przynajmniej takie jest nasze założenie. Tymczasem zdarza się nam powstrzymywać ich próby zmagania się z własnymi możliwościami. Niekiedy tłumimy ich próby wychodzenia ze strefy komfortu prosto w sytuacje i zadania wymagające od nich wysiłku i silnej woli. Pośpieszamy, popędzamy, wyręczamy, myślimy za dzieci, dajemy szybkie antidotum na lęk, smutek i zniechęcenie. Czy w ten sposób uczymy je myśleć samodzielnie? Czy podnosimy ich motywację, wiarę w siebie i umiejętność radzenia sobie w trudnych sytuacjach? Odpowiedź na te pytania jest tylko jedna. Krótkie słowo – Nie. 

Zajrzyjcie w głąb siebie, poszukajcie odpowiedzi w skrywanych lękach, przeszłych doświadczaniach oraz osobistych przekonaniach o nas samych, świecie i innych ludziach.

Dlaczego zatem tak trudno pozwolić? Dlaczego trudno jest powstrzymać się od działania, poczekać z odpowiedzią, wskazówką? Najciekawsze i zarazem najtrudniejsze jest to, że to nie w dziecku należy szukać odpowiedzi. Zajrzyjcie w głąb siebie, poszukajcie odpowiedzi w skrywanych lękach, przeszłych doświadczaniach oraz osobistych przekonaniach o nas samych, świecie i innych ludziach. Tak! Każdy z nas chce zapewnić dziecku poczucie bezpieczeństwa. Nikt nie chce widzieć dziecka cierpiącego, smutnego, zezłoszczonego. Chcemy, żeby naszym dzieciom było łatwiej, przyjemniej, wygodniej. Jednak idąc taką drogą nie możemy liczyć, ze nauczymy je zaradności, że będą z wiarą w siebie stawiać czoła wyzwaniom. Nie możemy liczyć, że napędzimy ich ciała i umysły wiarą we własne działania. To do czego doprowadzimy działając i myśląc w ten sposób to pozbawienie dziecka mocy i sprawczości. Posłuchajcie poniższej historii i zastanówcie się czy w was także odzywa się irracjonalny lęk. 

Nasz mózg, choć niezwykły i skomplikowany, jest jednak glejowatą strukturą, która nie odróżnia naszych wyobrażeń od rzeczywistości.

Historia jak wiele innych. Zaczyna się od niewinnego pytania, prowadzi przez lęk i zmartwienie. Czy będzie happy end? „Mamo mogę zejść tędy?”- rozbrzmiało pytanie 4latka. Tędy to dosłownie znaczyło po pochylni po której ciężko wejść, a co dopiero wybierać się w drogę powrotną. „Tędy raczej się wchodzi synku”- w matczynym głosie łatwo wyczuwalna była niepewność. Szczerze? Samo schodzenie w dół w miejscu gdzie teoretycznie nie powinno się tego robić zupełnie tej mamie nie przeszkadzało. To co budziło jej niepewność to wysokość i strome nachylenie owej deski. „Czy da radę?”, „A jeśli spadnie?”, „A jeśli złamie rękę?”Całe stado „A co jeśli…” przebiegło jej przez głowę jak rozszalała horda dzikich bawołów. 

Wiecie jak to jest kiedy oczami wyobraźni widzicie pędzącą na sygnale karetkę pogotowia? To był jeden z takich momentów, kiedy zapętlamy się w obawach, nasze myśli podszeptują nam czarny scenariusz. Zaczynamy myśleć, że to się wydarzy naprawdę. Nasz mózg, choć niezwykły i skomplikowany, jest jednak glejowatą strukturą, która nie odróżnia naszych wyobrażeń od rzeczywistości. Bije więc na alarm „Nie puszczaj go tam. To niebezpieczne”. Syn jednak nie dawał za wygraną. Wyczuwając jej rosnące przerażenie drążył temat „Ja umiem tu schodzić”. I nagle kubeł zimniej wody. Spojrzała w jego pełne śmiałości oczy. „Czyj to jest lęk? Mój czy jego?” Te pytania zaczęły rozbrzmiewać w jej głowie. „Zdecydowanie mój”. Wtedy zaczęły się pojawiać inne pytania, które jak promyczki słońca rozjaśniały poszarzałe niebo zmartwienia „A co jeśli zejdzie?”, „A co jeśli sobie poradzi?” Pomyślała o dumie i radości z podjętego wyzwania. „Nie chce odbierać dziecku możliwości podejmowania wyzwań, którym jest w stanie sprostać nawet jeśli są trudne i we mnie budzą lęk”. Ta myśl ostatecznie pomogła jej podjąć decyzję.

On wie co robi. Zaufała więc jego pewności. 

Całe szczęście, mama owego dziecka poszłam po rozum do głowy i udało się jej wyciszyć emocje. Przypomniała sobie o tym, że syn dobrze radzi sobie na wszystkich konstrukcjach na placu zabaw. Potrafi zwinnie wykaraskać się z różnych tuneli, śmiało schodzi z wysokości i szybko się uczy. To są jego kompetencje. On wie co robi. Zaufała więc jego pewności. Pozostawała jednak w bezpiecznej odległości, żeby w razie czego wspomóc jego zmagania. Poradził sobie bez wsparcia. Nie było łatwo, tym większa była jego satysfakcja. Pomyśleć, że mógł nie doświadczyć tej cennej sytuacji z powodu matczynego lęku i niepewności. 

Zajrzyjmy i sprawdźmy co się w nas dzieje. Na ile sytuacja jest faktycznie niebezpieczna, a na ile to lęk przeradza wyzwanie w zagrożenie.

Kiedy jesteśmy w sytuacji w której nasze dziecko chce podjąć wyzwanie co do którego sami nie mamy przekonania nie odpowiadajmy zbyt szybko. Zajrzyjmy i sprawdźmy co się w nas dzieje. Na ile sytuacja jest faktycznie niebezpieczna, a na ile to lęk przeradza wyzwanie w zagrożenie. Warto również pomyśleć o dziecku. Jak w takich sytuacjach zazwyczaj sobie radzi, jakie są jego kompetencje i spróbować rzeczowo ocenić sytuację. Możecie być blisko i w razie czego asekurować dziecko. Nie odbieracie mu w ten sposób pewności siebie. Dawajmy dzieciom jak najwięcej okazji, aby mogły odczuć własną moc i poczucie sprawczości. To zaprocentuje w przyszłości.

Autor – Joanna Pstrągowska

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *